Ł. pojechał na ryby. I przywiózł KLENIA. Na rybach się nie znam, wyglądał jak to ryba - srebrny, łuskowaty. Za to spory - ważył ponad kilogram. Przepisu na klenia szukać można do upadłego - powodzenia. Znalazłam chyba jeden, który mnie jednak wcale nie przekonał. Więc zdecydowałam się na klasykę - rybkę z patelni. Kleń po oprawieniu i pokrojeniu na dzwonka został potraktowany przyprawą do ryby i mąką, po czym wylądował na patelni z rozgrzanym olejem i masłem. Smażył się dość długo, bo nie lubimy surowizny. Podałam go z kalafiorem i brokułem - ugotowane na lekko chrupiąco, z masłem i, przypadkowo, cytryną (znad ryby;) ) - co okazało się strzałem w dziesiątkę. Sama ryba miała bardzo smaczne mięso, chociaż sporo ości - również drobnych, porozdwajanych. Ale mimo ości już zamówiłam sobie u męża kolejnego klenia. :D
faktycznie oryginalna ta ryba
OdpowiedzUsuńnigdy nawet nie słyszałam takiej nazwy
ale każda świeża ryba z patelni smakuje najpyszniej :-)